Koh Chang. Na samo wspomnienie tego miejsca znów mam ochotę zjeść pyszne curry w małej knajpce albo klasycznego pad thaia od ulicznego sprzedawcy i popić to świeżym kokosem. A później wsiąść na skuter i mijając wszechobecną zieleń oraz kilka małp, wylądować na najdzikszej plaży, jaką w życiu widziałam. To tak w wielkim skrócie.
Taka jest właśnie Koh Chang, czyli Wyspa Słonia.
W znacznej części pokrywają ją lasy deszczowe i górzyste tereny. Infrastruktura turystyczna jest tu dość mocno rozwinięta (wystarczy wspomnieć o Lonely Beach, która z samotnością ma niewiele wspólnego), ale jest tu też całkiem sporo miejsc, w których poczujesz się jak Mały Odkrywca.
Można tu wylegiwać się całymi dniami na plaży, popijając zimne piwko, ale można też spędzić na Koh Chang tydzień i zobaczyć naprawdę sporo, a każdy dzień będzie inny od poprzedniego.
My wybraliśmy raczej aktywne spędzanie czasu.
A oto nasza lista 6 rzeczy, które warto zrobić na Koh Chang:
1. OBJECHAĆ CAŁĄ WYSPĘ
No, powiedzmy, bo część jest niedostępna, więc pełnego kółka się nie zrobi. Zachodnia strona Koh Chang jest bardziej „turystyczna”, natomiast we wschodniej resortów znajduje się znacznie mniej. Jeśli wypożyczasz skuter, sprawa jest prosta – jeden dzień możesz poświęcić np. na eksplorowanie „wschodu”, a drugi – „zachodu”. Albo w odwrotnej kolejności. Albo znaleźć jeszcze inny sposób na zwiedzanie i np. każdą noc spędzać w innej części wyspy 🙂
Michał na rubieżach Koh Chang
Te panie reklamowały jakiś resort
Przygotowywanie roti (naleśników ze słodkim nadzieniem)
2. PRZEJŚĆ SIĘ DO WODOSPADU KLONG PLU
Trasa krótka (ok. 30 minut), prosta, ale niestety dość tłoczna (tak jak i miejsce docelowe). Można się tu kąpać, choć nie skorzystaliśmy. Wejście płatne 200 THB, czyli ok. 20 zł).
W listopadzie wodospad wyglądał całkiem fajnie, ale podejrzewam, że w środku pory suchej, np. w styczniu, nie ma tu zbyt wiele do podziwiania.
2. ODWIEDZIĆ BUDDYJSKĄ ŚWIĄTYNIĘ WAT SALAK PHET
Kameralna, kolorowa świątynia we wschodniej części wyspy, którą można zwiedzić za niewielką opłatą. Warto tu zajrzeć, choćby po to, by porównać skalę tej świątyni z ogromem i bogactwem tych w Bangkoku. Przed świątynią stał mnich buddyjski sprzedający jakieś tajemnicze specyfiki. Zapytany przez nas, co dokładnie oferuje, nie za bardzo potrafił wyjaśnić i powiedział jedynie, że „różne suplementy”. Hmm.
4. WYBRAĆ SIĘ NA KTÓRĄŚ Z SĄSIEDNICH WYSP
Jest w czym wybierać – Koh Mak, Koh Wai, Koh Kood, czy tak jak my – Koh Man Nai. Z Bangbao codziennie możesz wyruszyć łódką na którąś z pobliskich wysp, gdzie spędzisz cały dzień albo tylko kilka godzin. My wypożyczyliśmy kajak i ruszyliśmy na własną rękę – więcej o naszej wycieczce na Koh Man Nai przeczytasz tutaj.
5. PIĆ WODĘ KOKOSOWĄ NA HEKTOLITRY
Tak, zdecydowanie warto to robić codziennie, nawet po kilka razy! Zwłaszcza że na Koh Chang świeże kokosy są wyjątkowo tanie (20 THB za kokoska, czyli jakieś 2,60 zł), podczas gdy w Bangkoku zapłacimy za te cudowne owoce, pełne ultranawadniającego nasze ciało płynu, ok. 40–50 THB.
6. POJECHAĆ NA NAJDZIKSZĄ PLAŻĘ NA KOH CHANG – LONG BEACH
Znajduje się ona we wschodniej części wyspy. Im dalej przemieszczaliśmy się od portu, tym było ciekawiej, bo coraz bardziej dziko, aż w końcu znaleźliśmy się właśnie na Long Beach. Z racji położenia, zachodu słońca nie mieliśmy okazji niestety podziwiać, ale i tak było pięknie. Są tu bungalowy do wynajęcia i knajpka, ale ludzi jak na lekarstwo. Ceny wynajmu bungalowa przy Long Beach są baaardzo korzystne. Popatrz tylko na jedno ze zdjęć poniżej z cennikiem (dla porównania, my za nasz domek na Kai Bae Beach płaciliśmy 1200 THB za noc). Oczywiście, warunki tu są znacznie skromniejsze, a i do najbliższego sklepu daleko.
Koh Chang oferuje oczywiście o wiele więcej! Można tu też nurkować, snorkować, odwiedzić punkty widokowe czy lasy namorzynowe… Trudno się tu nudzić. Jeśli chcesz wiedzieć więcej o możliwościach na wyspie, zajrzyj na tę stronę.
BONUS: CZEGO NIE WARTO ROBIĆ NA KOH CHANG?
Muszę o tym napisać – proszę, nie decyduj się na przejażdżkę na słoniu. Widzieliśmy na Koh Chang zadowolonych turystów siedzących na grzbietach mniej zadowolonych słoni i naprawdę, nie warto wspierać tego „biznesu”. W miejscach nazywanych „elephant camps” zwierzęta te są eksploatowane maksymalnie. Bezpieczny ciężar, jaki może nosić na grzbiecie słoń, to ok. 80 kg, podczas gdy widzieliśmy, jak każdy dźwiga po dwie dorosłe osoby plus metalową ławkę. Myślę, że to forma „rozrywki”, którą naprawdę śmiało można, a nawet trzeba, sobie odpuścić…
